Inne
Trudno o bardziej mylącą nazwę niż Vegetarian Festival. Coś, co zapewne kojarzy się z jakimś piknikiem ze zdrową żywnością jest w rzeczywistości jednym z najbardziej widowiskowych i krwawych spektakli, jakie można zobaczyć na świecie.
Historycznie festiwal to coroczne święto chińskie trwające dziewięć dni. Ma oczywiście swoje reguły, cele itp. o których można poczytać np. w Wikipedii.
Ale najciekawszy jest sposób celebracji tych świąt. W oparach dymu i przy ogłuszającej kanonadzie petard ulicami Phuket przemieszczają się procesje ludzi, którzy mają własnoręcznie i dobrowolnie okaleczone ciała. Wielu w sposób bardzo drastyczny. Wierni poprzekłuwani nożami, nożyczkami, mieczami i czym tylko wyobraźnia podsunie. Podobno nie odczuwają bólu ani nie są pod wpływem narkotyków. W taki stan wprowadzają się poprzez swoisty trans. Przykładowe zdjęcia można zobaczyć tu:
http://www.google.pl/search?q=vegetarian+festival+phuket&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=CY65UfqLHazE4gTs6IAo&ved=0CCcQsAQ&biw=1069&bih=735
Powyższe informacje stanowią oczywiście tylko skrót tego, co wyczytałem w książkach i necie. W tym roku zamierzam przekonać się na własne oczy, jak to wygląda i jak to jest możliwe. Dla zainteresowanych podaję praktyczne informacje.
Kiedy?
Festiwal zawsze zaczyna się pierwszego dnia dziewiątego miesiąca lunarnego według chińskiego kalendarza. Brzmi skomplikowanie i jest (przynajmniej dla mnie). Oficjalna tegoroczna data nie została ogłoszona. Ale popytałem, poczytałem, poobliczałem i wygląda na to, iż w tym roku święto zaczyna się 5 października i potrwa do 13-ego.
Ile to kosztuje?
Najdroższy jest oczywiście przelot. Najbardziej komfortowe połączenia oferują Emirates i Qatar, gdyż mają tylko jedną przesiadkę. Przeloty z dwiema przesiadkami są realizowane przez wiele linii. Najtańszy obecnie jest bilet Emirates, który kosztuje 2.630 zł. Taka cena wiąże się jednak z koniecznością spędzenia nocą dziesięciu godzin na lotnisku w oczekiwaniu na następny lot. Najkrótszy czas podróży gwarantuje Qatar za cenę na dzisiaj około 3 tysięcy złotych.
Co do hoteli – na Phuket jest ich bardzo dużo i na każdą kieszeń. Wyżywienie, taksówki itp. bardzo tanie. Nie jestem pewien ale wydaje mi się, że bardzo oszczędna osoba jest w stanie się utrzymać dziennie za jakieś 30 USD (pokój plus jedzenie).
Z chwilą oficjalnego ogłoszenia daty festiwalu prawdopodobnie wzrosną ceny hoteli i lotów.
Żeby uniknąć nieporozumień: nie organizuję żadnej wyprawy. Wybieram się tam prywatnie ale pomyślałem, że w kilkuosobowej grupie mogłoby być przyjemniej i bezpieczniej. Nie da się ukryć, iż ten festiwal nie jest miejscem na niedzielne spacery z niemowlakiem. Mieszkający od paru lat na Phuket bloger Jamie Monk (http://jamie-monk.blogspot.com/) nie odważył się jeszcze uczestniczyć w głównej, zamykającej święto, paradzie. Jego kolega zakończył takie uczestnictwo ze zniszczonym aparatem i petardą w kieszeni.
Znany globtroter Tomek Michniewicz w swojej książce Samsara napisał: “Festiwal Wegetariański – jedno z najbardziej dziwacznych i przerażających świąt na świecie. To wyzwanie, które stawia pod ścianą i zmusza do zastanowienia. Ekstremum przeznaczone dla najtwardszych podróżników.”
To tez mi przyszlo do glowy. Ale w parę osób moglibyśmy przynajmniej utrzymywać kontakt wzrokowy i w jakiś sposób się ubezpieczać.
Oczywiście najlepsza bylaby jakas blondynka z czarnym pasem karate, która pojedzie na swój koszt i będzie naszym ochroniarzem:))
Oczywiście najlepsza bylaby jakas blondynka z czarnym pasem karate, która pojedzie na swój koszt i będzie naszym ochroniarzem:))
Kapitalna scena! A ta Azjatka w mini i podkolanówkach wymachujaca tym czyms …
Ale przy takiej blondynce to chyba nie chcialoby się nam nawet wychodzić robic zdjęć)
Wiedzialem, ze jeśli chodzi o krew i noze, to mogę na Ciebie, Jacku, liczyc:))
Ale może ktoś jeszcze jest zainteresowany?
Na znudzonych fotografowaniem czekają dodatkowe atrakcje:
•plaże i ciepła woda
http://www.google.pl/search?q=beaches+Phuket&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=Xpy5UZzyL-fE4gS_p4CICQ&ved=0CEwQsAQ&biw=1069&bih=735
•Patong nocą http://www.youtube.com/watch?v=nvH1ZHRY-oU
•nurkowanie
http://www.google.pl/search?q=diving+Phuket&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=aJ25UcmRLOiu4QTigYHwDw&ved=0CMwBELAE&biw=1069&bih=735
•okoliczne wyspy (np. James’a Bond’a czy słynna Phi Phi)
http://www.phuket.com/islands.htm
•wspaniałe masaże
http://www.google.pl/search?q=massage+Phuket&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=zJ25UZ-NBoeg4gT6yoB4&ved=0CDIQsAQ&biw=1069&bih=735
•oraz cudowne jedzenie i owoce
•plaże i ciepła woda
http://www.google.pl/search?q=beaches+Phuket&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=Xpy5UZzyL-fE4gS_p4CICQ&ved=0CEwQsAQ&biw=1069&bih=735
•Patong nocą http://www.youtube.com/watch?v=nvH1ZHRY-oU
•nurkowanie
http://www.google.pl/search?q=diving+Phuket&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=aJ25UcmRLOiu4QTigYHwDw&ved=0CMwBELAE&biw=1069&bih=735
•okoliczne wyspy (np. James’a Bond’a czy słynna Phi Phi)
http://www.phuket.com/islands.htm
•wspaniałe masaże
http://www.google.pl/search?q=massage+Phuket&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=zJ25UZ-NBoeg4gT6yoB4&ved=0CDIQsAQ&biw=1069&bih=735
•oraz cudowne jedzenie i owoce
Taaa. Ale zapomniałeś jeszcze o zapachach. Tajlandia potrafi pieknie pachnieć i strasznie śmierdzieć.
No i jeszcze trzeba uważać na piękne laski które noszą numer buta 42 i więcej.
Szczerze mówiąc, to nie byłem w żadnych miejscach, gdzie by śmierdziało. A w tym roku zaliczyłem nawet spacer po tzw. slumsach Bangkoku. Miasto za darmo dostarcza tam wodę do hydrantów w uliczkach i jest całkiem czysto, biorąc pod uwagę okoliczności.
Obiecuję zamieścić kilka zdjęć absolutnie pięknych lasek z rozmiarem buta 42+)
Tak z ciekawości – jak sobie praktycznie wyobrażasz to “ubezpieczanie się” w tłumie? Bo jedyna praktyczna korzyść, jaka mi przychodzi do głowy, to zwiększenie ilości celów dla złodziei – czyli każdy z osobna ma większą szansę, że akurat na niego nie padnie. Coś jak uciekanie przed niedźwiedziem – weź ze sobą wolniejszego kolegę
Wydaje mi się, że to “ubezpieczanie się” ma dwa aspekty:
1. praktyczny – znikoma efektywność; każdy będzie zajęty foceniem a Bruce’a Lee chyba wśród nas nie ma:)
2. psychologiczny – lepsze samopoczucie ze świadomością, że nie jest się samemu w tłumie i można liczyć na jakąś pomoc.
Co do złodziei – to zagrożenie oceniam jako znikome. Większe niebezpieczeństwo stanowi według mnie przewrócenie, ogłuszenie, poparzenie.
Tak czy siak, ja bilety kupiłem i tylko jakieś nieszczęście może mnie powstrzymać przed wyjazdem.
A jak, Piotrze, oceniasz festiwal i jego fotogeniczność?
1. praktyczny – znikoma efektywność; każdy będzie zajęty foceniem a Bruce’a Lee chyba wśród nas nie ma:)
Realistycznie. Bruce Lee też by tu nie pomógł, bo zagrożeniem nie jest konkretna osoba, tylko tłum. Masz doświadczenie w radzeniu sobie z tłumem?
No, to jest akurat niebezpieczne przekonanie. Nie możesz liczyć na żadną pomoc, albo poradzisz sobie sam, albo nikt Ci nie zdąży pomóc.
I jak sobie z tym poradzisz?
A jak, Piotrze, oceniasz festiwal i jego fotogeniczność?
Co kto lubi. Tematyka jest równie ekstremalna co warunki fotografowania. Ja nie podjąłbym ryzyka. Kit ze sprzętem – choć takie zdjęcia nie byłyby dla mnie warte uszkodzenia aparatu i obiektywów – natomiast z pewnością nie miałbym ochoty na poznawanie sprawności lokalnej służby zdrowia. Ale trzymam kciuki, życzę powodzenia i czekam na Twoje zdjęcia.
Polecam artykuł o masowym włażeniu na Everest w aktualnym NG. Ja mam niezgodne z regulaminem określenie na pakowanie się w sytuacje, do których się nie jest przygotowanym.
Polecam artykuł o masowym włażeniu na Everest w aktualnym NG. Ja mam niezgodne z regulaminem określenie na pakowanie się w sytuacje, do których się nie jest przygotowanym.
Obecnie włażenie na Mt Everest to kwestia wolnego czasu i gotówki. Mawiają, że w drewnianym kościele komuś może na głowę cegła spaść.
Jasne, bo te 8000 metrów ma dzisiaj znacznie większą gęstość powietrza niż w czasach Hillary’ego i Tenzinga, szczeliny w lodzie wybetonowano, a trupy na szlaku to ci, którym drewniane cegły kościelne pospadały.
I niektórych podczas tego wnoszenia upuszczają.
No, szczelin w lodzie Black Paul może się nie obawiać.
Nie przesadzajmy z tym ryzykiem. Przecież nie będę na oślep rzucał się w najgorętsze miejsca i ryzykował wszystko dla paru fotek. Nie zamierzam stracić sprzętu ani ręki:) Festiwal trwa 9 dni. Początek przeznaczę na rozpoznanie. O świcie w świątyniach są bardziej kameralne ceremonie a również związane z przekłuwaniem. A może to wszystko trochę rozdmuchane?
Tajlandia jest pięknym miejscem. Jeżeli będę musiał ograniczyć udział w festiwalu, to i tak miło spędzę czas. Co tyczy się także wszystkich innych zainteresowanych tematem. Całkowity koszt tego wyjazdu przy pewnych ograniczeniach można zamknąć w kwocie 4,5 tysiąca złotych.
Zajrzalem powrotnie do Twojej galerii. Co się stało z K.? Wspaniala modelka, wrzucaj nowe foty:)
Obiecuję zamieścić kilka zdjęć absolutnie pięknych lasek z rozmiarem buta 42+)
A ja byłem w takich miejscach gdzie śmierdziało. Poza tym to i na ulicy i w hotelowych restauracjach trafiałem na takie potrawy co oni przyprawiają czymś takim co mi żoładek wywracało.
A duriana miałeś okazję skosztować, lub chociaż powąchać? To jest jazda.
Oki, ale poza tym to piękny kraj.
Tak z ciekawości – jak sobie praktycznie wyobrażasz to “ubezpieczanie się” w tłumie? Bo jedyna praktyczna korzyść, jaka mi przychodzi do głowy, to zwiększenie ilości celów dla złodziei – czyli każdy z osobna ma większą szansę, że akurat na niego nie padnie. Coś jak uciekanie przed niedźwiedziem – weź ze sobą wolniejszego kolegę
Kontakt wzrokowy w Tajlandii da się utrzymać jak najbardziej. Będąc średnio wyrosniętym europejczykiem jest się o kilkanaście centymetrów wyższym od Tajów. Ale jak się trafi złodziej “szybki i wsciekły” to i tak bedzie po ptokach.
A duriana miałeś okazję skosztować, lub chociaż powąchać? To jest jazda.
No cóż, mnie na zapach tych potraw i przypraw leci ślinka i rzucam się na nie łapczywie:) Uwielbiam ichniejsze jedzenie.
A o durianie zapomniałem – faktycznie masz rację: zapach dla koneserów.
może się jednak zastanów, bo obecna koalicja…
my to o koalicji, o kolacji to tylko Ty;-)
shame on me:-(
Wróciłem cały i zdrowy, z minimalnymi stratami w sprzęcie. Niestety nie byłem najlepiej przygotowany ale pocieszam się, że na to nie da się przygotować, nie będąc tam wcześniej chociaż raz.
Każdego świtu było kilkunastu białasów, żeby fotografować. Niektórzy wspaniale wypasieni w dwie FFki z 70-200 i 24-70, pełen S&F Lowepro, kamizelki, szelki, futerały itp. – he, he, not good, not good:) Wzorem do naśladowania dla mnie na przyszłość będzie jakiś weteran festiwali: kominiarka, gogle, zatyczki do uszu, długi rękaw, rękawiczki a aparat z obiektywem szczelnie owinięty szmatami. Tak ubranym można w miarę bezpiecznie uczestniczyć w samym sercu wydarzeń.
Mnie od razu pierwszego dnia petarda rozwaliła UVkę – kolejny dobry powód, żeby zawsze mieć coś przykręcone z przodu szkiełka. Drugiego dnia spalił mi się kawałek koszuli. Innych strat nie zanotowałem. W 2012 roku była jedna ofiara śmiertelna i 76 rannych. Pomimo tego uważam, że ostrzeżenia o niebezpieczeństwie są przesadzone a jak ktoś chce zachować dystans 70-200, to impreza jest całkiem bezpieczna.
Festiwal jest olbrzymim świętem i nie da się zobaczyć wszystkiego. Codziennie w 17 świątyniach kilka razy coś się dzieje – najbardziej spektakularne rano i wieczorem. Na początku spałem od 1 do 5 w nocy i od 13 do 16 po południu. Wytrzymałem tak trzy doby a później sobie odpuściłem.
Fama jakiegoś totalnego szaleństwa jest przesadzona (o ile ktoś już się przyzwyczai do tych przekłuwań), to jest dobrze zorganizowane masowe święto. Z prawdziwym szaleństwem spotkałem się kilka razy. Raz było tak: wieczorem w świątyni ma-song wprowadził się w trans, uniósł trzymany w ręku topór i zaczął uderzać się nim po twarzy. Raz – policzek rozcięty, dwa – drugi przepołowiony, jeszcze raz i jeszcze raz… Chodził potem z takimi zwisającymi plastrami policzków. Lała się krew ale nie tyle, ile według mnie powinno. To jest dla mnie niezrozumiałe, ale oni prawie nie krwawią przy tych przekłuwaniach. A ci, którzy mocno krwawią, są odsyłani, jako niegotowi w tym roku.
Swoich zdjęć jeszcze nie obejrzałem ale nie liczę na nic tak dobrego, jak te zapodane w linku do 2012. Pierwszy wyjazd traktuję jako rekonesans, zamierzam tam wrócić i bardziej wykorzystać potencjał miejsca i czasu. Na pewno lepiej zorganizuję sobie następny pobyt.
Każdego świtu było kilkunastu białasów, żeby fotografować. Niektórzy wspaniale wypasieni w dwie FFki z 70-200 i 24-70, pełen S&F Lowepro, kamizelki, szelki, futerały itp. – he, he, not good, not good:) Wzorem do naśladowania dla mnie na przyszłość będzie jakiś weteran festiwali: kominiarka, gogle, zatyczki do uszu, długi rękaw, rękawiczki a aparat z obiektywem szczelnie owinięty szmatami. Tak ubranym można w miarę bezpiecznie uczestniczyć w samym sercu wydarzeń.
Mnie od razu pierwszego dnia petarda rozwaliła UVkę – kolejny dobry powód, żeby zawsze mieć coś przykręcone z przodu szkiełka. Drugiego dnia spalił mi się kawałek koszuli. Innych strat nie zanotowałem. W 2012 roku była jedna ofiara śmiertelna i 76 rannych. Pomimo tego uważam, że ostrzeżenia o niebezpieczeństwie są przesadzone a jak ktoś chce zachować dystans 70-200, to impreza jest całkiem bezpieczna.
Festiwal jest olbrzymim świętem i nie da się zobaczyć wszystkiego. Codziennie w 17 świątyniach kilka razy coś się dzieje – najbardziej spektakularne rano i wieczorem. Na początku spałem od 1 do 5 w nocy i od 13 do 16 po południu. Wytrzymałem tak trzy doby a później sobie odpuściłem.
Fama jakiegoś totalnego szaleństwa jest przesadzona (o ile ktoś już się przyzwyczai do tych przekłuwań), to jest dobrze zorganizowane masowe święto. Z prawdziwym szaleństwem spotkałem się kilka razy. Raz było tak: wieczorem w świątyni ma-song wprowadził się w trans, uniósł trzymany w ręku topór i zaczął uderzać się nim po twarzy. Raz – policzek rozcięty, dwa – drugi przepołowiony, jeszcze raz i jeszcze raz… Chodził potem z takimi zwisającymi plastrami policzków. Lała się krew ale nie tyle, ile według mnie powinno. To jest dla mnie niezrozumiałe, ale oni prawie nie krwawią przy tych przekłuwaniach. A ci, którzy mocno krwawią, są odsyłani, jako niegotowi w tym roku.
Swoich zdjęć jeszcze nie obejrzałem ale nie liczę na nic tak dobrego, jak te zapodane w linku do 2012. Pierwszy wyjazd traktuję jako rekonesans, zamierzam tam wrócić i bardziej wykorzystać potencjał miejsca i czasu. Na pewno lepiej zorganizuję sobie następny pobyt.
brzmi strasznie i jednocześnie ciekawie ciekawa jestem jak Ci wyszło!
Eee, nie bądź taki skromy. Może wcale nie jest źle…
Tak trzymaj
Jak zawsze wziąłem za dużo sprzętu. Po raz kolejny ani razu nie użyłem 70-200. Na tym festiwalu moje potrzeby w pełni zaspokajają dwie jasne stałki: 24 mm i 85 mm – tylko nimi się posługiwałem i nic więcej mi nie potrzeba. Do tego przy pasie genialny futerał – zmieniacz obiektywów Lowepro. Lampa jest za duża i zbyt odstająca, w tłumie przeszkadza, ani razu nie użyłem. Generalnie doszedłem do wniosku, że im mniej ze sobą sprzętu, tym lepiej. Tak naprawdę, to pewnie wystarczyłby jeden Nikkor 24/1,4.
Czekamy niecierpliwie na efekty:)
To miłe, ale jeszcze nie obrobiłem zdjęć z lipcowego wyjazdu:) Jestem bardzo do tyłu…
nie ma problemu – na portalu jesteśmy przyzwyczajeni do czekania
No właśnie, na razie nieźle wychodzi Ci coś między muzeum tortur a gabinetem osobliwości. Jest szansa na jakieś szersze spojrzenie na ten festiwal?
Piotrze: obawiam się, że Twoich oczekiwań nigdy nie będę w stanie spełnić ale pomimo tego będę wdzięczny za wszelkie komentarze, jak np. które zdjęcie znajdujesz trochę lepszym, a które znacznie gorszym:)
Postanowiłem zacząć trochę jak Hitchcock – od małego trzęsienia ziemi. Na pierwszych zdjęciach świtańcowe przekłuwania. Najdrastyczniejszy ale jednocześnie najbardziej charakterystyczny element festiwalu. Zdaję sobie sprawę, że trudno odbierać te zdjęcia bez kontekstu, tj. jakiejkolwiek wiedzy na temat genezy, celów itp. tego święta.
Należy jednak pamiętać, że ci ludzie dobrowolnie zadają sobie cierpienia z powodów religijnych (głównie). Na zdjęciach tzw. Ma Song’owie czyli “wierzchowcy bogów” (w dosłownym tłumaczeniu). Ci ludzie poszczą, umartwiają się, wprowadzają w trans, by przyjąć w swoje ciało na kilka godzin duchy bogów i mieć moc uzdrawiania, wypędzania złych duchów i generalnie zapewniania szczęśliwości wszystkim mieszkańcom wyspy:) Jeśli ktoś chce się śmiać, to niech sobie uzmysłowi, że w Europie tu i teraz są np. ekstremalni katolicy, którzy noszą opaski z drutu kolczastego, okładają się do krwi batami itp.
Jak do tej pory jedynie w VF4 odnajduję Twój styl. Pierwsze na co zwróciłem uwagę to emocje wypisane na twarzy podtrzymującej głowę. Dopiero potem zauważyłem grymas oprawcy. Główna poszkodowana wydaje się być najmniej istotnym elementem. Dziwne to foto.
Reszta zdjęć jakby żywcem wzięta z dokumentacji mojej pracy.
Należy jednak pamiętać, że ci ludzie dobrowolnie zadają sobie cierpienia z powodów religijnych (głównie). Na zdjęciach tzw. Ma Song’owie czyli “wierzchowcy bogów” (w dosłownym tłumaczeniu). Ci ludzie poszczą, umartwiają się, wprowadzają w trans, by przyjąć w swoje ciało na kilka godzin duchy bogów i mieć moc uzdrawiania, wypędzania złych duchów i generalnie zapewniania szczęśliwości wszystkim mieszkańcom wyspy:)
To teraz poproszę ten kontekst i wyjaśnienia w postaci obrazków.
Obrazki wprowadzają w błąd, jak obrazujący kłamie albo nie umie obrazować. Na tym polega reportaż, aby opowiedzieć historię za pomocą obrazków. Dobry reportaż nie wymaga tekstu do tłumaczenia co właściwie widzimy.
Jak na razie widzę tylko sensację i ekstrema. Jeśli autor nie pojechał tam szukać sensacji i potrafi zdjęciami opowiedzieć historię, a przede wszystkim miał jakąś historię do opowiedzenia, to zobaczymy więcej.
Ja tam wierzę w BlackPaula. Zmarzłeś na tych żubrach i wiarę w ludzi straciłeś Choć faktycznie na razie to tanią sensacją trochę zalatuje.. znaczy tania to moze niekoniecznie. A tekstu też bo dla mnie rep to obrazek plus tekst. Njalepiej jak oba te skladniki na dobrym poziomie. Dawaj Paul bo stawiam na cię chłopie orzechy przeciw pustym żołedziom:PP
Wydaje mi się, że BlackPaul stopniuje napięcie i zaczyna lajtowo. Mnie natomiast interesowałyby też zdjęcia publiczności, jak turyści reagują na to co się dzieje i czy jest więcej reanimacji aktywnych uczestników czy też widzów. My tutaj mamy tylko zdjęcia a przecież tam jest dźwięk i zapach. Pokaż to jak masz albo opisz.
Jestem przekonana, że reportaż Blacka pokazany w Tajlandii byłby czytelny i zrozumiały dla odbiorców bez słownego komentarza. Nam przyda się trochę słów wyjaśnienia, informacji o znaczeniu tych dziwnych rytuałów.
Masz stuprocentową rację, gdybym tutaj pokazywał obrazki np. z pierwszej komunii albo jakiejś kościelnej procesji. Inaczej jest, gdy widzimy coś zupełnie nieznanego. Tutaj mz. potrzebna jest jakaś wiedza na temat tego, co jest na obrazku.
Poza tym nawet nie odważam się kwalifikować moich fotek jako reportaż. Parę lat temu była dyskusja na ten temat, podałeś definicje i wyłuszczyłeś swoje argumenty. Od tego czasu wszystkie moje zdjęcia to „ludzie” albo „portret”.
Nie mam żadnej historii do opowiedzenia ani ambicji do jej kreowania i przedstawiania. Szczerze mówiąc często śmieszą mnie różne pretensjonalne „projekty” fotograficzne:) Pojechałem tam, by doświadczyć czegoś niezwykłego i nie zawiodłem się. Zdjęcia robię przy okazji – tak jest z całą moją galerią, którą twarzą wakacyjne fotki.
Jak wszystko dobrze pójdzie, to moja relacja ukaże się w jednym z miesięczników podróżniczych – tekst został przyjęty do druku. Jak tylko tak się stanie, to dam znać i zachęcę do lektury. Z oczywistych względów nie mogę teraz tutaj zamieszczać tego tekstu ale podam kilka niezbędnych moim zdaniem informacji.
Głównymi bohaterami ceremonii są Ma Song’owie. Łatwo ich poznać po kolorowych fartuszkach (choć czasami są obnażeni do połowy). Wszyscy inni ubrani są na biało. Ma Song’owie to “wierzchowce bogów”. Ci ludzie poszczą, umartwiają się, wprowadzają w trans, by przyjąć w swoje ciało na kilka godzin duchy bogów i mieć moc uzdrawiania, wypędzania złych duchów i generalnie zapewniania szczęśliwości wszystkim mieszkańcom wyspy. To właśnie Ma Song’owie dobrowolnie są kaleczeni, przez co przyjmują na siebie cierpienia, by uchronić od nich innych.
Wydaje mi się, że te przekłuwania bardziej drastycznie wyglądają, jak oglądamy je teraz na zdjęciach w domowym ciepełku niż w rzeczywistości. Po początkowym szoku można do tego przywyknąć. Ci ludzie nie wydają żadnych jęków, krzyków, nie okazują bólu, niewiele krwawią.
Jest wiele rytuałów religijnych polegających na rytualnym samookaleczeniu się.
W naszej kulturze jest to coś niezrozumiałego i szokującego.
Taką mamy kulturę, tradycję i religię, a inni?
Jak ktoś jest już po śniadaniu to może niech nie klika
http://turystyka.wp.pl/gid,15620694,title,Najbardziej-drastyczne-rytualy-na-swiecie,galeria.html
Mnie przeraża najbardziej święto Aszury. Szyici w ten sposób upamiętniają męczeńską śmierć wnuka Mahometa. W jaki sposób? Uderzając się mieczami i wielkimi nożami po głowie (głównie po czole).
Teksańska masakra piłą mechaniczną w realu.
Obiecuję spełnić życzenie ale nie od razu. Ta “publiczność” to w przeważającej mierze wierni, którzy od Ma Song’ów otrzymują błogosławieństwo, są przez nich leczeni itp. Spora część “publiczności” zajmuje się rzucaniem petard – na szczęście głównie na ludzi niosących platformy z wizerunkami bogów.
http://turystyka.wp.pl/gid,15620694,title,Najbardziej-drastyczne-rytualy-na-swiecie,galeria.html
Mnie przeraża najbardziej święto Aszury. Szyici w ten sposób upamiętniają męczeńską śmierć wnuka Mahometa. W jaki sposób? Uderzając się mieczami i wielkimi nożami po głowie (głównie po czole).
Teksańska masakra piłą mechaniczną w realu.
Dobre! Z podanych przykładów najbardziej przystępne i widowiskowe miejsce do zobaczenia to moim zdaniem Filipiny na Wielkanoc. Niestety albo stety jadę tam jednak za dwa tygodnie. Szkoda, że na Christmas nie robią nic podobnego:)
A co do uderzania mieczami po głowie – na Phuket walili się toporami:)
Obieżyświat z ciebie – zazdroszczę
A Filipiny rozdmuchali już do takich rozmiarów że ewidentnie jest to pod publiczkę jako atrakcja turystyczna przygotowane. Nie podoba mi się. To już wolałbym na “Tomatino” (czyli słynną bitwę na pomidory) pojechać. Tylko strach o aparat
Nie myślałem o tym a chyba warto. Szczerze mówiąc, to wyczerpały mi się pomysły na jakieś ekscytujące wyjazdy. W przyszłym roku zamierzam leniuchować w Europie:)
No ja raczej nie mam takich kadrów w swojej kolekcji.
O wegetarianizmie to może mógłbym coś powiedzieć ale przekłuwanie policzków kosą to raczej obce mi tematy.
Może przy następnej wizycie dentystycznej zabiorę aparat
Paweł nie czekaj – dawaj resztę. Jak ma być reportaż to teraz.
[img]http://i2.pinger.pl/pgr413/9f5ac48c0007908f4a5ce0bf[/img]
- You must be logged in to reply to this topic.